Moje usta to szafa
wypełniona po brzegi
ubraniami, którymi
nikt nie chce zakryć ciała.
I nie zagląda do niej
babcia, nie pytają o nie
ludzie.
Ale szkoda im
podłożyć płomień pod mebel
podrzeć zbędne tkaniny.
Szkoda całkiem zapomnieć;
lepiej omijać szerokim łukiem.
W moich ustach
brak już miejsca,
a czarne miesza się z białym
i wśród szarości tkwi pastelowy
odcień zieleni.
Tysiące próśb i sprzeczności.